Komentarze: 6
Pisk opon, zatrzymujący się autobus...
Człowiek na jezdni - krzyk : O Jezu!
Szok związał ciało.
Ludzie wysiadający z autobusu przy ofiarze.
Coraz większa stróga krwi zalewająca jezdnię i chodnik.
Gapie, tak pełno gapiów, jak wszędzie gdzie coś się dzieje.
Nikt nic nie robi.
Co chwila słychać krzyki, tylko krzyki i nic więcej.
...oświecenie...impuls - apteka.
Wpadam do środka, krzyczę - Proszę dzwonić po pogotowie, potrąciło człowieka.
Chwila ciszy i pytanie, które mnie położyło na łopatki.
-Jaki jest numer na pogotowie.
Kolejny szok, krzyk :999, proszę dzownić.
Czekanie, najdłuższe 12 minut w moim życiu.. nie tylko moim.
Dwanaście minut, minut które mogły coś zmienić, minut zbyt długich...
Ryk syreny, karetka.
Coraz więcej gapiów.
Reanimacja...
Nie wytrzymałam, nie patrzyłam.
Odeszłam.
Trzydzieści minut, czas po którym wolno, na sygnale odjechał ambulans.
Policja, ludzie, pytania: Czemu tak długo?
Urywam się, nie chcę słyszeć.
Umarł? Nie wiem, nie chcę wiedzieć...
Chwile wcześniej, a mogłam to być ja lub moja koleżanka.
Dzięki Boże...
Widziałam...
A krew wciąż na chodniku, tylko trochę ściemniała. Nie zmył deszcz..wspomnienie.